czwartek, 16 czerwca 2011

My Host Family

ONI

Na lotnisku czekała na mnie – ku memu miłemu zaskoczeniu – cała rodzina. Od razu mi się ciepło na serduchu zrobiło, jak zobaczyłam ich uśmiechnięte buzie. Już miałam szykować rękę, aby się im przedstawić, lecz w odpowiedzi dostałam od każdego po buziaku w każdy policzek – kolejne miłe zaskoczenie.
Po drodze do Altoreal zajrzeliśmy na obiad do centrum handlowego. Zajadaliśmy duży zestaw bocadillos w wersji mini. Są to najzwyczajniejsze, pyszne małe kanapki z hiszpańskimi specjałami. Wychodząc z centrum, weszliśmy do sklepu z butami. I tam Javier – głowa rodziny – powiedział, żebym sobie coś wybrała. Oczywiście odmówiłam. Ale i tak w efekcie końcowym wyszłam ze sklepu z nową parą sandałków, nie wyciągając przy tym z portfela żadnych pieniędzy.
Zauroczyłam się nimi od razu. A tego samego dnia później zakochałam się w nich niemal na zabój:) Próbowałam uzyskać połączenie z Internetem na swoim laptopie. Nie było z tym problemu. Ale dziewczynka – Marta, próbowała po angielsku mi wytłumaczyć, że jej mama woli, abym korzystała z komputera na dole. Lekko się zdziwiłam, bo skoro mogę korzystać z sieci z własnego pokoju, to po co latać do innego. Po 5 minutach Marta znów zawitała do mnie do pokoju oznajamiając mi, że wszystko jest ok, mogę z Internetu korzystać w swoich czterech kątach. Nie rozumiałam skąd to małe zamieszanie, ale nie zadawalam więcej pytań. Z resztą, odpowiedź sama przyszła dość szybko. Poszłam na chwilę na spacer, a gdy wróciłam, Isabela – mama – wraz z kuzynką składały jakiś mebel. Nawet nie zwróciłam na to większej uwagi. Spieszyłam się do swego pokoju, żeby skorzystać z Internetu, bo byłam umówiona z koleżanką na Skypie. W trakcie mojej rozmowy, dzieciaki wskoczyły do pokoju i zaczęły przesuwać lekko szafki. O dziwo, byłam tak pochłonięta rozmową, że nawet nie wzbudziło to we mnie żadnych podejrzeń. Olśnienie przyszło po 5 minutach, gdy do mojego pokoju wjechało nowe biurko. I jak tu się w nich nie zakochać? Nie miałam dużych oczekiwań względem warunków mieszkaniowych. A oni tak zmartwili się tym, że nie mam na czym położyć laptopa, że jeszcze tego samego dnia polecieli do sklepu, żeby specjalnie dla mnie kupić biurko. Niesamowite…
Spodziewałam się, że jako au-pair będę musiała wykonywać wszystkie obowiązki, które należą do niani, jak przyszykowywanie posiłków dla dzieci, pomaganie w codziennych porządkach itp. A moim jedynym zadaniem jest rozmawianie z dziećmi po angielsku. Czuję się jak gość w ich domu, który przyjechał do Hiszpanii na wakacje. Starają się mnie ugościć najlepiej jak potrafią. I do tej pory wychodzi im to bardzo dobrze.
Nie mam określonych godzin pracy. Z resztą trudno to nazwać pracą. Całymi dniami siedzę z dzieciakami przy basenie, bądź jeździmy na rowerze po okolicy, i jeszcze mi za to płacą. Praca marzenie. Javier powiedział mi, że nie muszę się czuć zobligowana do tego aby wstawać o określonej porze i siedzieć z dziećmi do określonej godziny. Mój grafik jest elastyczny. Pierwszego dnia wzięłam to sobie bardzo do serca, aż do tego stopnia, że to dzieciaki czekały na mnie, aż wstanę, byśmy wszyscy razem mogli zjeść śniadanie, które, nawiasem mówiąc, one dla mnie przygotowywały. Oj, gdyby wszystkie nianie miały tak dobrze, jak ja…:)

Murcja....



2 komentarze:

  1. Cześć!nie wiem czy jeszcze zakładasz tu, ale właśnie odkryłam tego bloga, bo sama chce wyjechać jako aupair do Hiszpanii. Masz namiary na rodzinę? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ajaj, dopiero teraz zauważyłam różnicę w latach:p dzieciaki pewnie wyrośnięte

    OdpowiedzUsuń