piątek, 17 czerwca 2011

La fiesta

Czymże by była moja relacja, gdybym nic nie napisała o hiszpańskich fiestach? W końcu Hiszpanie są znani z tego, że lubią dobrą zabawę. Ale czym się różni hiszpańska fiesta od naszej polskiej? Cóż, my umawiamy się na tzw. „beforkę” u kogoś, kto udostępnią swe lokum na tę okazję. Za to Hiszpanie nie mają tego problemu – nie muszą co weekend zastanawiać się, gdzie tym razem spotkać się przed dyskoteką. Bo z reguły wszyscy lądują w tym samym miejscu, a mianowicie na ulicy. Na tym polega pierwsza różnica pomiędzy naszymi fiestami, a ich. Tak, picie na ulicy w Hiszpanii (po hiszpańsku „botellón”) jest „dozwolone”. Słowo „dozwolone” umieściłam w cudzysłowie, gdyż oficjalnie picie na ulicy w niektórych miastach jest zabronione, ale nikt, łącznie z policją nic z tym nie robi. Gdzieniegdzie są nawet wyznaczone specjalne miejsca na „botellón”. Prowiant imprezowy składa się z reguły z rumu, coca-coli bądź fanty, paczki lodu i łuskanego słonecznika. Niektórzy nawet są na tyle dobrze przygotowani, że zabierają ze sobą mini lodówkę turystyczną. To się nazywa pełen pakiet…
Mimo tego, że na ulicy w jednym miejscu zbiera się mnóstwo osób pijących alkohol, jest na ogół spokojnie. Nie spotkałam się z mrożącymi krew w żyłach sytuacjami podczas botellónu, ani też o żadnych takich nie słyszałam. Zwykle botellón zaczyna się między godziną 23 a 24, a kończy koło godziny 3. O tej porze większość osób wybiera się do klubu albo na dyskotekę. Może to niektórych zdziwić, ale o 2 w nocy kluby są puste. Zapełniają się ludźmi dopiero w szczytowych godzinach imprezowania, czyli po 3. Wracałam z imprezy w Hiszpanii w godzinach, o których zwykle w Polsce wcinam kanapki na śniadanie.

Calahonda




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz