czwartek, 16 czerwca 2011

Aklimatyzacja

LA LENGUA

Cóż, z dziećmi rozmawiam wyłącznie po angielsku. Z tym nie mam większych problemów. Ale mój hiszpański... Wiedziałam już wcześniej, że nie mam się czym pochwalić jeśli chodzi o moją znajomość tego języka. Jednak dopiero tutaj zdałam sobie sprawę, jak skromne jest moje słownictwo. Wcześniej porównywałam je do ziarenka grochu. Tu to ziarenko muszę podzielić na tysiąc części i wybrać jedną z nich, która by wiernie odzwierciedlała mój zasób słów. Na początku było strasznie. Teraz już więcej rozumiem z tego, co do mnie mówią. Głównym problemem jest to, że tu pewne słowa wymawia się inaczej. Na południu Hiszpanie lubią sobie ucinać spółgłoski na końcu wyrazów. W dodatku Hiszpanie nawijają z prędkością światła, więc trudno jest mi wychwycić poszczególne wyrazy. Na szczęście zawsze mam pod ręką dzieciaki, które są w stanie mniej więcej wytłumaczyć mi pewne słowa. Po hiszpańsku mam okazję porozmawiać tylko przy rodzinnej kolacji. Wówczas tata dzieci zadaje mi pytania po to, abym się otworzyła i zaczęła rozmawiać w tym języku. Póki co struktury mych zdań mają dość prymitywną formę w stylu „Kali chcieć pić”. Mam nadzieję, że z biegiem czasu się to zmieni.

GRANADA/CALAHONDA

Trzeciego dnia pojechaliśmy do małego miasteczka niedaleko Granady, gdzie mieszka babcia dzieciaków. Dom jest położony wśród skupiska szklarni. W życiu bym się nie domyśliła, że w takim miejscu mogą znajdować się domy mieszkalne. Jednak w Hiszpanii jak widać jest to możliwe. W tej miejscowości spędzę z rodziną większość czasu. Minimum do końca lipca. Dom jest zadbany, czysty i przytulny. Mam swój własny pokój, więc nie mogę narzekać. Całymi dniami przesiaduję z dziećmi nad basenem bądź na plaży. Nic innego tutaj nie ma do roboty.

Granada...

....część druga.....






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz